Artykuły zamieszczane w naszym portalu w większości dotyczą bieżących zagadnień biznesowych, aktualnych wieści z największych gospodarek świata czy trendów w biznesowym zastosowaniu nowych technologii. Rzadko poruszamy tematy, które być może nie mają aż tak wielkiego i bezpośredniego wpływu na gospodarkę światową, ale więcej mówią o stanie danego państwa czy regionu, niż najbardziej nawet skomplikowane analizy renomowanych firm konsultingowych.
Poszukując tematów do kolejnego artykułu natrafiłam dziś na stronach BBC na poruszający materiał dotyczący Indii, a konkretnie tamtejszego czarnego rynku handlu krwią. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że krwi w szpitalach raczej nie brakuje, a dobrze rozwinięty system honorowego krwiodawstwa sprawia, że każdy potrzebujący może liczyć na ten bezcenny lek. Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się w Indiach. W tym liczącym 1,2 miliarda obywateli kraju silne zróżnicowanie kastowe i brak tradycji honorowego krwiodawstwa powoduje, że kwitnie czarny rynek handlu krwią. Potrzebujący leczenia pacjenci zdani są na skąpe zapasy krwi tamtejszych szpitali, a resztę muszą zakupić na własną rękę. Nic dziwnego, że wiele osób z uboższych warstw społecznych zostało zawodowymi krwiodawcami, oddając krew do prywatnych banków krwi za odpowiednią opłatą. Jedna jednostka krwi kosztuje na czarnym rynku kilkanaście dolarów. Tyle dostaje krwiodawca od banku krwi. Ten z kolei odsprzedaje ją bogatszym klientom, a nawet szpitalom po wielokrotnie większej cenie. Oczywiście, funkcjonuje także regulowany przez prawo i legalny obieg krwi, ale według Światowej Organizacji Zdrowia, Indie pozyskują w ten sposób jedynie 75% potrzebnej krwi. Reszta pochodzi z czarnego rynku. Taki stan rzeczy rodzi oczywiście wiele patologii.
Zdarzały się przypadki, iż zorganizowane gangi porywały ludzi, głównie ubogich mieszkańców prowincji, po czym przetrzymywały ich latami w miejscach odosobnienia, gdzie 3–4 razy w tygodniu przymusowo pobierano im krew, którą następnie z zyskiem sprzedawano. Pogoń za zyskiem i brak kontroli państwa powoduje, że krew pochodząca z czarnego rynku niesie za sobą ogromne ryzyko dla chorych, którzy ją otrzymują. Nagminne są przypadki, że nawet małe dzieci zarażają się takimi chorobami jak żółtaczka typu C czy nawet HIV.
Sytuację próbują ratować wolontariusze i aktywiści tacy jak Sudarshan Agarwal–prezydent Rotary Blood Bank w New Delhi. Nie jest to jednak takie łatwe. Jak mówi Agarwal cyt. „nawet legalnie działające banki krwi przyjmują krew od tzw. zawodowych krwiodawców. Czynią tak z powodu braku innych jej źródeł. W tej sytuacji walka z czarnym rynkiem jest skazana na niepowodzenie. Jedynym wyjściem jest działanie rządu ukierunkowane na powołanie krajowej, publicznej sieci zbiórki krwi i propagowanie honorowego krwiodawstwa”. Walka z czarnym rynkiem nie będzie jednak łatwa. Choć nie ma oficjalnych szacunków, ocenia się, iż jest on warty 45 milionów dolarów rocznie. W Indiach jest to suma zawrotna.