Po serii złych wiadomości dotyczących sytuacji ekonomicznej w różnych państwach świata, przyszła w końcu kolej na lekki powiew optymizmu. Właśnie ogłoszono, że ceny domów w Stanach Zjednoczonych wzrosły w stopniu najwyższym od 2006 roku. Według przytoczonych przez BBC badań, wskaźnik Standard & Poor’s/Case Shiller obliczany dla 20 amerykańskich metropolii podniósł się w kwietniu o 12,1% w stosunku do roku ubiegłego i wyniósł 152,37 pkt.
Wzrost cen jest powodowany przede wszystkim rosnącym popytem i niedoborami po stronie podażowej. Zapotrzebowanie na nieruchomości znacznie przekroczyło oczekiwania analityków. Porównując kwiecień do marca, indeks wyniósł 2,5%. Spośród 20 analizowanych miast, 19 odnotowało roczny wzrost cen. W 12 z nich wspomniany wzrost był dwucyfrowy – np. w San Francisco za mieszkanie czy dom trzeba teraz zapłacić ponad 20% więcej niż w roku ubiegłym. Pozytywnej – z punktu widzenia gospodarki – tendencji nie zaobserwowano tylko w Detroit.
Według specjalistów ożywienie na rynku nieruchomości powinno się utrzymać. W ubiegłym tygodniu prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke zasugerował, że amerykański bank centralny może ograniczyć skup obligacji w tym roku oraz zakończyć skup w połowie 2014 r. Informacje wywołały obawy, że w konsekwencji wzrośnie oprocentowanie kredytów hipotecznych, a to pogorszy sytuację na rynku.
Niektórzy ekonomiści nie podzielają optymizmu analityków. Ich zdaniem ożywienie jest mylące, a wielu właścicieli nieruchomości nadal odczuwa skutki kryzysu. Głównym problemem jest wartość kredytów hipotecznych znacznie przewyższająca wartość domu, ziemi czy mieszkania oraz trudności ze spłatą zaciągniętych zobowiązań. Jak jest naprawdę? Czy amerykańska gospodarka staje na nogi? Czas pokaże.