Ustalanie strategii cenowej jest jednym z największych wyzwań w branży farmaceutycznej. Z jednej strony produkty oferowane przez wielkie koncerny mają ratować życie, zaś z drugiej muszą generować zyski. Tym razem burzę wywołało podniesienie ceny leku Daraprim, stosowanego w leczeniu zespołu nabytego niedoboru odporności.
Kiedy koncern Turing Pharmaceuticals wykupił prawa do istniejącego na rynku od ponad sześćdziesięciu lat leku Daraprim, od razu wprowadził zdecydowaną podwyżkę ceny medykamentu. Zamiast dotychczasowych 13,5 za tabletki trzeba będzie zapłacić 750 dolarów. Fala krytyki skierowana głównie pod adresem Martina Shkreli’ego, założyciela i szefa spółki, zmusiła władze Turing Pharmaceuticals do zmiany kontrowersyjnej decyzji i obniżenia ceny leku. W efekcie koncern zadeklarował, że szpitale otrzymają lek za połowę ceny, a indywidualni pacjenci mogą liczyć na wsparcie finansowe.
Dyrektor handlowy spółki, Nancy Retzlaff, przekonuje, że redukcja ceny leku niekoniecznie będzie oznaczać oszczędności dla pacjentów. Retzlaff utrzymuje, że to nie cena jest podstawowym czynnikiem determinującym dostępność leku i jego osiągalność dla chorych. Z kolei lekarze uważają, że szpitali nie stać na magazynowanie tak drogiego medykamentu, a ofiarami wysokich cen Daraprimu będą pacjenci. Nawet obietnica pomocy finansowej nie łagodzi krytyki ze strony lekarzy, ponieważ procedura jej przyznania z pewnością wydłuży czas oczekiwania na lek.
Tymczasem, jak twierdzi Shkreli, koncern wystarczająco obniżył cenę leku, by był on dostępny dla chorych, a jednocześnie by był źródłem bardzo niewielkiego zysku. Nie da się ukryć, że w tym wypadku pogodzenie interesów pacjentów i producentów jest wręcz niemożliwe bez zewnętrznego dofinansowania zakupu leku.