Jeff Jarvis–amerykański dziennikarz i komentator specjalizujący się w biznesie i nowych technologiach ukuł nowy termin „Eurotechnofobia”. Jak sam mówi cyt .”coraz wyraźniej rysuje się bowiem na horyzoncie poważne starcie pomiędzy Europą a amerykańskimi firmami z branży nowych technologii. Polem bitwy będzie Europa, a głównym wrogiem Silicon Valley.”
Teza Jarvisa ma swoje źródło w obserwacji, iż coraz więcej Europejczyków jest zdeterminowanych, aby zastopować ekspansję amerykańskich firm technologicznych, przynajmniej w Europie. Powodem jest obawa o to jak łatwo nowe technologie zmieniają reguły gry na stabilnych dotychczas rynkach i w miejscach gdzie europejskie firmy dotąd dominowały. Jarvis nie odkrywa niczego nowego mówiąc cyt. „dzięki nowym technologiom można konkurować globalnie, nawet tam gdzie dotychczas barierą była odległość, język, kultura czy regulacje prawne. Wydając stosunkowo niewielkie pieniądze można zyskać dostęp nie do tysięcy, a milionów nowych klientów. Co więcej, w erze cyfrowej nie ma miejsca dla przegranych. Firma, która wygra walkę konkurencyjną ma duże szanse zostać niemalże monopolistą w swojej dziedzinie”. Nic dziwnego więc, że w Europie pojawiają się inicjatywy zmierzające do powstrzymania firm amerykańskich, mających jak na razie zdecydowaną przewagę technologiczną nad swoimi europejskimi konkurentami.
Tuż przed Bożym Narodzeniem Parlament Europejski przyjął rezolucję wymierzoną w firmę Google. Za inicjatywą stał niemiecki europoseł Andreas Schwab. Z rezolucji wynika, iż Google wykorzystuje swoją dominującą pozycję do eliminowania konkurencji poprzez promowanie swoich własnych usług. Parlamentarzyści wezwali Google do zaprzestania tych praktyk, po groźbą wprowadzenia ograniczeń w działalności firmy na terenie UE. Na pierwszy rzut oka zarzuty brzmią kuriozalnie, gdyż to samo można zarzucić każdej firmie. Niemniej jednak właśnie w tej sprawie od pięciu lat Komisja Europejska prowadzi przeciwko Google dochodzenie. Głównym zarzutem jest fakt, iż wyszukiwarka Google pozycjonuje wyniki wyszukiwania w taki sposób, aby promować serwisy powiązane z Google lub takie, które płacą Google za odpowiednie pozycjonowanie w wynikach wyszukiwania. Co więcej, zdaniem urzędników KE, konsumenci nie są w wystarczający sposób informowani o tych praktykach, co może ich wprowadzać w błąd. Wiele europejskich firm i serwisów internetowych staje przez to przed wyborem, albo płacić Google za pozycjonowanie, albo wypaść z pierwszych dwóch stron z wynikami wyszukiwania. Eric Schmidt–szef niemieckiego wydawnictwa Axel Springer nazwał takie praktyki w liście otwartym do Google cyt. „wymuszaniem haraczu”. Szefostwo Google odpiera zarzuty twierdząc, iż zmiana zasad wyświetlania wyników wyszukiwania spowodowana była polityką serwisów służących do porównywania cen. Jak mówi szef Google w Europie cyt. „kilka lat temu, gdy klient wpisał w wyszukiwarkę konkretny model aparatu fotograficznego, pierwsze kilkadziesiąt wyników jakie otrzymał to były strony serwisów porównujących ceny tego rodzaju sprzętu. Należało dobrze poszukać, aby dowiedzieć się coś więcej o samym sprzęcie”.
Konflikt pomiędzy Google a Komisją Europejską to jednak dopiero początek. Okazuje się, że firmy takie jak Uber (przewozy taksówkowe) czy samo Google, które planuje wprowadzić pojazdy bez kierowcy są zagrożeniem dla europejskiego rynku motoryzacyjnego. Gdyby rozwiązania proponowane przez Uber czy Google przyjęły się, oznaczałoby to mniejsze zapotrzebowanie na nowe samochody, co uderzyłoby w europejskich producentów pojazdów. Zdaniem Andreasa Schwaba, UE musi reagować już teraz, aby chronić europejskie firmy i cyt. „wyrównywać szanse w stosunku do amerykańskich potentaów”.