Jest pewnego rodzaju stereotypem, iż pracownicy pracujący na niepełny etat to osoby (zwykle kobiety), które poszły na kompromis pomiędzy karierą zawodową a np. koniecznością wychowania dzieci. Częścią tego stereotypu jest także pogląd, iż pracownicy pełnoetatowi (w domyśle mężczyźni) robią w tym czasie pełnoprawną karierę, zajmując coraz wyższe stanowiska, które z kolei wymagają poświęcania coraz więcej czasu na pracę. Okazuje się, że ten stereotyp, nawet jeśli kiedyś był zbliżony do prawdy, jest obecnie bliski upadkowi.
Duży udział zmianie podejścia do pracowników, którzy pracują na niepełny etat mają oni sami. Coraz więcej jest bowiem osób, które pracę w niepełnym wymiarze wybrały nie z powodu braku aspiracji zawodowych, ale kierowały nimi inne pobudki. Wiele z tych osób to ambitne jednostki, chcące realizować się w swoim zawodzie, które pomimo pracy na część etatu jednocześnie zajmują … kierownicze stanowiska w swoich korporacjach. Jak to możliwe i czy da się to ze sobą pogodzić?
Jak mówi Karen Mattison–współzałożycielka portalu Timewise promującego pracę w elastycznych godzinach cyt. „nie zgadzam się ze stygmatyzowaniem pracowników niepełnoetatowych. Sama do nich należę i wiem, że wciąż mam ambicję i chęć rozwoju zawodowego. Wiem też, że praca w niepełnym wymiarze godzin nie powinna być w tym przeszkodą”. Karen Mattison dotarła do danych z których wynika, że w Wielkiej Brytanii w 2012 roku było 650 tysięcy osób osiągających wysokie dochody, pomimo tego, że pracowali w niepełnym wymiarze godzin. Przeprowadziła wywiady z 300 takimi osobami i okazało się, że wielu z nich zajmowało wysokie kierownicze stanowiska w swoich firmach. Przykładem jest Andrew Whittaker–główny prawnik w Lloyds Banking Group. Pracuje on trzy dni w tygodniu, a swój model zatrudnienia określa jako cyt. „elastyczny czas pracy”. Ma co prawda zatrudnioną na pełny etat zastępczynię, ale jak mówi cyt. „pomimo tego, że formalnie pracuję na część etatu, to tak naprawdę moje godziny pracy są uzależnione od tego czy jestem akurat potrzebny czy nie. Bywa, że w tygodniu nie pracuję, a nadrabiam to w weekendy”.
Mogło by się wydawać, że współczesne korporacje nastawione na obsługę klientów przez całą dobę i siedem dni w tygodniu są naturalnym wrogiem dla osób promujących pracę w niestandardowych godzinach. Okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Właśnie konieczność pracy „na cały zegar” sprzyja promowaniu elastycznych godzin pracy i dzieleniu obciążeń pomiędzy cały zespół. Jak mówi Mara Swan z ManpowerGroup–firmy eksperckiej specjalizującej się w rynku pracy cyt. „tradycyjny model zatrudnienia jest zagrożony przez zmieniające się oczekiwania młodego pokolenia wchodzącego na rynek pracy. Młodzi ludzie mają zróżnicowane oczekiwania co do swojej kariery zawodowej, zwykle nie chcą wiązać się z jednym pracodawcą na całe życie, większa jest też świadomość zalet płynących z odpowiedniego rozłożenia proporcji pomiędzy pracą a czasem wolnym. W tej sytuacji stary model obecności w firmie każdego dnia i sztywnych godzinach odchodzi powoli do lamusa”.
Wspomniany wyżej Andrew Whittaker nie jest jednak tak pewny, że rewolucja elastycznego czasu pracy nadejdzie tak szybko. „To będzie dotyczyć ograniczonej grupy osób i nie stanie się z dnia na dzień. Ciągle jeszcze zbyt wielu pracodawców czuje się komfortowo, gdy ma pod ręką swoich pracowników niezależnie od tego czy są akurat jakieś zadania do wykonania czy nie”.