Tytułowe pytanie jest nieco przewrotne, ale w pełni uzasadnione jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Zimbabwe jest jednym z najbiedniejszych krajów Afryki, gdzie moda na spożywanie posiłków poza domem dopiero raczkuje. W ciekawym materiale zamieszczonym na stronach BBC, dziennikarze brytyjskiej stacji opisują ten egzotyczny dla nas kraj właśnie z punktu widzenia tamtejszego rynku gastronomicznego.
Dla lepszego zobrazowania faktu jakim krajem jest Zimbabwe warto przytoczyć tylko jedną informację. Na ponad 14 milionów obywateli legalną pracę ma zaledwie 376 tysięcy osób! Pomimo ogromnego, jakby się mogło zdawać bezrobocia, w Zimbabwe zaczyna panować sprzyjający klimat do prowadzenia wszelkiego rodzaju działalności gastronomicznej.
Dziennikarze BBC dotarli do jednej z restauracji w niewielkim prowincjonalnym mieście Chipinge w pobliżu granicy z Mozambikiem. Jej właściciel Shupikai Muyambo otworzył swój biznes zaledwie rok temu, a już zdobył wielu klientów. Obfity posiłek składający z pieczonego kurczaka, ryżu i fasoli (specjalność lokalu) kosztuje od 1 do 2 dolarów. Właściciel ujawnił, że jego miesięczny dochód „na czysto” to około 150 dolarów. Oczywiście, w stolicy kraju Harare, ceny są o wiele wyższe. W restauracji prowadzonej przez Allena Gave posiłek kosztuje nawet 10 dolarów. Jego restauracja zlokalizowana jest w prestiżowej dzielnicy miasta i standardem nie odbiega od europejskich czy amerykańskich lokali. Jak mówi Gaca cyt. „zbudowaliśmy swoją markę na jakości i miłej obsłudze. Mamy pokaźną rzeszę klientów, którzy jadają u nas trzy albo cztery razy w tygodniu”. Restauracja już teraz zatrudnia dziesięć osób na pełny etat, a ponadto kilka osób na część etatu. Pomimo tego, że restauracja Gavy jest jedną z najdroższych w Harare i pomimo odniesionego sukcesu, trapią ją jednak te same problemy co pozostałych restauratorów. Jak mówi Gava cyt. „naszym największym problemem są ciągłe braki w dostawach energii elektrycznej. Prądu nie ma czasami przez ponad połowę doby, a to dezorganizuje przygotowanie posiłków. Radzimy sobie za pomocą butli gazowych, ale to zwiększa koszty naszej działalności. Małe restauracje mogą z tego powodu nawet bankrutować”. Innym problemem restauratorów są kłopoty z zapewnieniem regularnych dostaw produktów.
Aleksander i Shumirai Mujuru prowadzą restaurację w rolniczym regionie Buhera na wschodzie kraju. Głównymi klientami są tutaj kierowcy ciężarówek i pasażerowie dalekobieżnych autobusów. Sukces firmy nie byłby możliwy, gdyby nie fakt, że właściciele restauracji sami hodują kurczaki, a dostawy warzyw i owoców zapewnili sobie poprzez kooperację z lokalnymi farmerami.
Jak to możliwe, że w kraju gdzie zaledwie kilka procent ludności posiada legalną pracę, panuje tak dobry klimat do rozwoju gastronomii? Tajemnica kryje się w dwóch czynnikach. Po pierwsze, większość obywateli Zimbabwe pracuje w szarej strefie, więc oficjalne wskaźniki zatrudnienia nie odzwierciedlają rzeczywistej stopy bezrobocia. Po drugie, większość powstających punktów gastronomicznych to niewielkie przybytki, gdzie za jednego dolara można zjeść obfity posiłek. Jak mówi Nyasha Mukundi–matka dwójki dzieci cyt. “kiedy wieczorem wracam z pracy do domu, kupno obiadu w przydrożnym punkcie jest dla mnie o wiele wygodniejszą opcją, niż gotowanie czegoś w domu. Nie bez znaczenia jest także fakt, że w niektórych przypadkach, jedzenie na mieście wychodzi taniej, niż przygotowanie posiłków w domu.”