Wśród decydentów politycznych panuje niemal powszechne przekonanie, że pomimo tego, iż Internet narodził się jako byt w którym nie obowiązywały żadne regulacje, to obecnie jest już czas najwyższy, aby i na tą dziedzinę życia narzucić odgórnie określone prawa. W przeciwnym wypadku ten swoisty „dziki zachód” jakim jest cyberprzestrzeń, może stanowić źródło realnych zagrożeń dla wysoko rozwiniętych społeczeństw.
Pod prąd takiemu poglądowi idzie w swoim najnowszym artykule Eli Dourado z Centrum Mercatusa z siedzibą na Uniwersytecie Georga Masona. W swojej pracy wykazuje jak bardzo chybione są argumenty zwolenników kontroli Internetu, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa w sieci. Dourado argumentuje, iż w Internecie funkcjonuje wiele oddolnie stworzonych organizacji zajmujących się cyberbezpieczeństwem np. tzw. zespoły reakcji kryzysowych (ang. CSIRT). Zespoły te na bieżąco wymieniają się informacjami o pojawianiu się nowych zagrożeń np. cyberataków czy wirusów. Z zespołami CSIRT na bieżąco współpracują dostawcy Internetu, firmy hostingowe czy organizacje rejestrujące domeny internetowe. Wszystkie te podmioty online i w czasie rzeczywistym wymieniają się informacjami mającymi na celu podniesienie poziomu bezpieczeństwa w sieci. Również rosnący prywatny sektor firm specjalizujących się bezpieczeństwie sieciowym jest źródłem wielu rozwiązań polepszających bezpieczeństwo klientów korporacyjnych czy osób indywidualnych.
Duży wkład do poprawy bezpieczeństwa w Internecie wnoszą również indywidualni specjaliści dzielący się swoją wiedzą na różnego rodzaju forach internetowych czy grupach dyskusyjnych. Wielu z nich to pracownicy uniwersyteckich centrów naukowych prowadzących własne blogi dotyczące tej tematyki. Właśnie tacy „zapaleńcy” stworzyli projekt o nazwie „Stop Badware”, który powstał na Uniwersytecie Harvarda, a obecnie jest dużą organizacją non-profit posiadającą własne źródła finansowania.
Dourado argumentuje, iż właśnie takie oddolne inicjatywy tworzone w celu zapewnienia bezpieczeństwa w sieci są o wiele bardziej efektywne niż odgórnie tworzone prawo czy też inne regulacje rządowe. Za tezą tą przemawia kilka istotnych argumentów.
Po pierwsze, nieformalne podejście do zapewnienia bezpieczeństwa w sieci daje ogromną elastyczność i łatwość reagowania na dynamicznie zmieniające się warunki. Formalne rygory prawa nigdy nie będą tak szybko nadążać za zmieniającą się rzeczywistością jak spontaniczne reakcje społeczności sieciowych.
Po drugie, wprowadzenie odgórnych regulacji w sposób niezamierzony może zniechęcać do aktywności nieformalne grupy. W obecnym systemie wolna społeczność Internetu organizuje się sama w celu zwalczania zagrożeń. Pojawienie się ingerencji rządów prawdpodobnie osłabi ten potencjał.
Po trzecie, oficjalne regulacje prawne dotyczące sieci są zawsze mniej skuteczne, niż nieoficjalne. Przy formalnych regulacjach strony pokrzywdzone zmuszone są udać się do sądu, co kosztuje nie tylko pieniądze, ale i czas. Obecnie, wszelkie problemy związane z bezpieczeństwem w sieci rozwiązywane są błyskawicznie przez samą społeczność internetową.
Po czwarte, formalne regulacje w Internecie wymagałyby niezwykle kosztownej i skomplikowanej współpracy między rządami wielu krajów. Obecnie, internauci organizują się sami, bez kosztów i ponad granicami, co czyni ich dzialalność o wiele bardziej efektywną.
Nie należy mieć złudzeń, iż politycy nie są świadomi powyższych kontrargumentów. Jednkaże pokusa rządzących, aby kontrolować to co do tej pory było poza zasięgiem władzy polityków, może być jednak nie do odparcia. Oby nie były to prorocze słowa.