W piątkowym wydaniu magazynu ekonomicznego BBC ukazał się interesujący materiał dotyczący postępowań upadłościowych prowadzonych w Wielkiej Brytanii. Uwaga dziennikarzy skupiła się na kwestii kolejności zaspokajania należności dłużników upadłej firmy. Okazją do tego typu analiz były głośne w ostatnim czasie bankructwa znanych brytyjskich sieciówek (tzw. firm z High Street). Do jakich więc wniosków doszli dziennikarze BBC?
Okazuje się, że…do niezbyt budujących z punktu widzenia zwykłego obywatela. Po analizie postępowań upadłościowych takich firm jak Comet czy Blockbuster wniosek jest jeden‒zwykli klienci tych firm są ostatni w kolejce do zaspokojenia swoich roszczeń. Dzieje się tak dlatego, że zwykli klienci bankrutującej „sieciówki” nie są tak dobrze chronieni jak wielkie instytucje np. banki. Efekt jest taki‒że jak obliczono‒bankructwa znanych firm pozostawiły ich dostawców, pośredników i zwykłych klientów z niezaspokojonymi roszczeniami na kwotę 2 miliardów funtów. Składają się na to niezapłacone faktury za dostarczone towary i usługi oraz przyjęte i niezrealizowane zamówienia od osób fizycznych.
Na drugim końcu kolejki znalazły się za to banki, które są pierwsze do zaspokojenia ich należności w przypadku wdrożenia postępowania upadłościowego. Liczbowo wygląda to tak, że w 2012 roku podczas prowadzenia 19 postępowań upadłościowych udało się odzyskać kwotę 499 milionów funtów. Z tej sumy aż 365 milionów poszło na zaspokojenie potrzeb banków. Kancelarie prowadzące postępowania upadłościowe zarobiły 33 miliony funtów (jak obliczono oznaczało to pensję w wysokości 950 funtów na godzinę). Dla zwykłych wierzycieli przeznaczono…14 milionów funtów czyli niecałe 3% z tego co zdołano odzyskać. Trzeba przy tym pamiętać, że kwota którą się udało odzyskać z bankrutującej firmy to często niewielki procent całości jej zobowiązań…
Z wydźwiękiem materiału BBC nie zgadzają się firmy zawodowo zajmujące się prowadzeniem postępowań upadłościowych. Przedstawiciel tej branży Liz Bingham twierdzi, że wynagrodzenie syndyków jest adekwatne do stopnia skomplikowania takich spraw. Podaje przy tym przykład likwidacji firmy Blockbuster, gdzie syndyk miał do czynienia z siecią 528 sklepów i personelem liczącym 4190 osób. Liz Bingham wskazuje przy tym, że tak duże wynagrodzenia występują tylko przy prowadzeniu upadłości największych firm co zdarza się stosunkowo rzadko. Codzienność jest o wiele mniej spektakularna, a syndycy zajmują się przez gros swojego czasu likwidowaniem niewielkich firm.
Bankructwo firmy to niewątpliwie dramatyczne wydarzenie dla wszystkich, którzy w ten czy inny sposób zainwestowali w nią swoje pieniądze. Otwarte jest pytanie, czy aby podział tego co zostało po firmie powinien przebiegać na dotychczas obowiązujących zasadach?