Większość ludzi marzy o pracy, która będzie przynosiła nie tylko zadowalające pieniądze, ale również (a czasem przede wszystkim) rozwój zawodowy, poczucie spełnienia i interesujące wyzwania. Nie każdy zawód wiąże się ze spektakularnymi odkryciami, czy umożliwia tworzenie rozwiązań, które zrewolucjonizują rynek danej kategorii produktów lub usług. Nie oznacza to jednak, że nie można go lubić. Gorzej jeśli codziennemu wykonywaniu obowiązków towarzyszy nuda i zniechęcenie. Za wspomnianą nudę pozwał do sądu swojego byłego pracodawcę pewien paryżanin, Frederic Desnard.
Według doniesień CNN Money, Desnard domaga się 360 tys. euro odszkodowania za cierpienia i straty, których doznał wykonując swoje obowiązki służbowe w firmie Interparfums. Paryżanin pracował dla spółki między rokiem 2010 a 2014, został z niej zwolniony 18 miesięcy temu. Zdaniem Desnarda nudna praca doprowadziła go do poważnych problemów emocjonalnych i zdrowotnych. Prawnik Francuza argumentuje, że jego klient cierpiał na głęboką depresję, miał wypadek drogowy w wyniku napadu padaczkowego, zapadł w śpiączkę i przebywał na zwolnieniu lekarskim. A wszystko przez nudną pracę…
Co robił Frederic Desnard w Interparfums? Zajmował stanowisko generalnego dyrektora ds. usług, zarabiając 3,5 tys. euro miesięcznie. Jak sam przyznaje, wynagrodzenie otrzymywał w zasadzie nie wiadomo za co… Do jego stanowiska nie były bowiem przypisane żadne konkretne obowiązki. Na co dzień zajmował się głównie załatwianiem prywatnych spraw swoich przełożonych, takich jak odbieranie ich dzieci z zajęć sportowych. Do tego był przez nich nazywany „chłopcem”, co wywoływało skojarzenia z chłopcem na posyłki. W końcu miał tak niewiele zajęć, że szefowie oddelegowali go do domu i powiedzieli, że zadzwonią, gdy będzie potrzebny. Desnard twierdzi, że czekał na telefon, który nigdy nie miał miejsca.
Prawnik Francuza przekonuje, że doprowadzanie do stanu skrajnego wynudzenia jest formą nękania i dręczenia pracowników. Jego zdaniem można je zdefiniować jako „wywoływanie wyczerpania moralnego z powodu całkowitego braku zadań do wykonania i związanego z tym stanem uczucia wstydu, że otrzymuje się pieniądze za nic”. Jak łatwo się domyślić, firma nie zgadza się z zarzutami. Dyrektor ds. komunikacji oświadczył, że Desnard nie był przez nikogo nazywany „chłopcem”, nie używano wobec niego również żadnych innych, obraźliwych określeń. Jednocześnie podkreślił, że pozywający był coraz mniej zmotywowany do wykonywania swoich obowiązków, mimo prób aktywizacji podejmowanych przez przełożonych, a później nie był obecny w pracy przez pół roku. Były to bezpośrednie przyczyny jego zwolnienia. Sprawa jest obecnie rozpatrywana przez paryski sąd pracy, a wyrok oczekiwany jest pod koniec lipca. Z niecierpliwością czekamy na jego publikację.