Jeżeli w najbliższym czasie planujecie spotkanie z przyjaciółmi, a chcielibyście „zabłysnąć” wiedzą w dość egzotycznym temacie, zapraszam do lektury na temat birmańskiego rynku muzycznego. Dziennikarze BBC odwiedzili ten kraj, który ciągle zmaga się z dziedzictwem rządów junty wojskowej. Okazuje się, że Birma (zamiennie nazywana także Myanmarem) charakteryzuje się dość specyficznie ukształtowanym rynkiem muzycznym…
Phyu Phyu Kyaw Thein jest jedną z najpopularniejszych birmańskich piosenkarek. Nie byłoby w tym nic szczególnie interesującego, gdyby nie to, że swą popularność zawdzięcza wykonywaniu wyłącznie coverów zachodnich przebojów. Na jednym ze swoich teledysków stoi na dziobie statku z rozpostartymi ramionami wykonując rodzimą wersję przeboju Celine Dion My heart will go on. Scenografia przypomina słynną scenę z filmu Titanic. Do tej pory Phyu Phyu Kyaw Thein wylansowała co najmniej kilkadziesiąt coverów słynnych melodii światowych. Jak sama mówi, w czasach gdy uczęszczała do szkoły muzycznej nikt w Birmie nie słyszał o żadnych prawach autorskich czy tantiemach. Birmańskie społeczeństwo nie jest nawet świadome faktu, że melodie, którymi się zachwyca zostały napisane dawno temu tysiące mil od Birmy. Pozostali, popularni w Birmie wykonawcy, również opierają niemalże cały swój repertuar na wielkich zachodnich przebojach. Jakie są więc przyczyny tego, że ponad 40–milionowy naród nie dochował się własnej oryginalnej sceny muzycznej?
Jak mówi doktor Jane Ferguson z Asia–Pacific Journal of Anthropology cyt. “przyczyny tego stanu rzeczy są złożone. Z jednej strony bezkrytyczne kopiowanie wzorców zewnętrznych świadczy o kompleksie niższości, który daje się zaobserwować u Birmańczyków. Inną przyczyną jest to, że w latach 60–tych XX w. władze Birmy zaczęły po cichu wspierać produkcję coverów w obawie przed przenikaniem do kraju wywrotowej zachodniej muzyki rockowej”.
Być może z powyższych powodów, w Birmie do dziś nie wprowadzono w życie skutecznych przepisów regulujących kwestie własności intelektualnej. Obowiązuje co prawda ustawa z 1996 roku, która za piractwo przewiduje kary do 3 lat więzienia lub grzywnę w wysokości 100 dolarów, ale są to raczej martwe przepisy. Co więcej, ustawa nie chroni utworów zagranicznych, a jedynie te które miały swoje premierowe wykonanie w Birmie. Jakie są konsekwencje ekonomiczne tego stanu rzeczy? Otóż, kwitnie niemalże legalne piractwo wszelkiego rodzaju utworów zagranicznych, a krążki z największymi przebojami można kupić już za 30 centów. W konsekwencji społeczne zapotrzebowanie na lokalne, oryginalne utwory praktycznie nie istnieje. Stawia to artystów w sytuacji bez wyjścia i zmusza do wykonywania coverów. W ten sposób błędne koło się zamyka…