Co jakiś czas na łamach naszego portalu pojawiają się informacje dotyczące nierówności płacowych kobiet i mężczyzn. W wielu profesjach i zakątkach świata panie zarabiają za wykonywanie tej samej pracy mniej, niż panowie. Niektóre są pogodzone z losem, bo zależy im po prostu na utrzymaniu pracy. Inne walczą o zmianę tego stanu rzeczy. Do drugiej grupy należy amerykańska aktorka Robin Wright, wcielająca się w postać Claire Underwood w bijącym rekordy popularności serialu „House of Cards”.
Jak informuje BBC, zażądała ona ostatnio od twórców filmu takiej samej gaży, jaką otrzymuje Kevin Spacey, czyli jej serialowy mąż Frank. Fani serii wiedzą doskonale, że odgrywane przez nich postaci są równie ważne i kluczowe dla toczącej się akcji. Dodatkowo oboje aktorzy wyreżyserowali i wyprodukowali kilka odcinków. Pomimo równego udziału w sukcesie serialu, ich płace przez wiele lat nie były równe. Robin Wright postanowiła więc upomnieć się o swoje prawa. Oznajmiła producentom, że w świetle statystyk grana przez nią Claire była nie tylko równie, ale czasem nawet bardziej popularna wśród widzów od postaci Franka Underwooda. Stwierdziła również, że rzadko kiedy główna rola męska i żeńska są tak napisane, iż stanowią równorzędnych bohaterów filmu. Na odchodne powiedziała, że jeśli nie otrzyma podwyżki pójdzie z informacją o dyskryminacji płacowej do mediów.
Sukces aktorki w walce o równe wynagrodzenie wart jest odnotowania, bo takie sytuacje zdarzają się rzadko. W świetle amerykańskich statystyk, za tę samą pracę kobiety otrzymują średnio 79 centów w porównaniu do 1 dolara wypłacanego mężczyznom. Z kolei według Białego Domu mediana rocznych zarobków pań pracujących na pełen etat kształtuje się na poziomie 39.600 dolarów, podczas gdy panowie zarabiają 50.400 dolarów. Jak widać różnice są znaczne, a do tego dotyczą wielu różnych sektorów.
O swoje prawo do odpowiednich zarobków postanowiła również powalczyć Aileen Rizo z Fresno w Kalifornii. Pani Rizo pracowała jako konsultant matematyczny w Fresno County Office of Education. Kiedy dowiedziała się, że nowoprzyjęty pracownik płci męskiej, w dodatku bez wykształcenie magisterskiego, zarabia więcej od niej, zażądała od pracodawcy wyjaśnień. Okazało się, że różnica w zarobkach jest znaczna – Rizo znajdowała się na najniższym, pierwszym szczeblu płacowego zaszeregowania, podczas gdy jej nowy kolega – na najwyższym, dziewiątym. W ramach uzasadnienia pracownik działu ds. zasobów ludzkich oświadczył, że wysokość jej pensji stała się pewną wskazówką dla negocjacji płacowych z przyszłymi pracownikami i dlatego zarabia ona mniej od później przyjętych osób.
Pani Rizo pozwała swojego pracodawcę do sądu. Biuro tłumaczyło, że kwestia posiadanego doświadczenia nie jest czynnikiem decydującym przy ustalaniu wysokości pensji. Dodatkowo przekonywano, iż inne kobiety pracujące w tym samym dziale zarabiały więcej od powódki, a w ciągu ostatnich 25 lat coraz więcej pań pięło się po szczeblach systemu wynagrodzeń i zarabiało więcej, niż mężczyźni na analogicznych stanowiskach. Sąd orzekł jednak na korzyść pani Rizo. W wyroku stwierdzono, że fakt, iż inna kobieta zarabiała więcej od powódki nie powinien pomniejszać jej prawa do sprawiedliwego wynagrodzenia. Jak łatwo się domyślić pracodawca odwołał się od decyzji sądu, a sprawa nadal jest w toku.