Nie tak dawno tematem numer jeden w światowej prasie ekonomicznej był tzw. klif podatkowy w USA. Przypomnijmy, mówiąc w dużym skrócie, iż pojęcie to dotyczy sytuacji gdy rząd w celu ratowania finansów publicznych jest zobowiązany do podniesienia podatków. Obecnie rząd USA znów stoi przed finansową ścianą, a zagrożenie jest wyjątkowo realne.
Na konferencji prasowej amerykański sekretarz skarbu Jack Lew poinformował, iż USA zbliżają się do osiągnięcia progu zadłużenia powyżej którego dalsze zadłużanie się nie będzie możliwe. Próg ten wynosi 16,7 biliona dolarów i jeśli nic się nie zmieni zostanie osiągnięty w październiku. Gdyby tak się stało, rząd będzie miał do dyspozycji tylko te środki, które faktycznie posiada, bez możliwości dalszych pożyczek. W praktyce oznacza to, że do dyspozycji amerykańskiej administracji będzie „tylko” około 50 miliardów dolarów, co nie wystarczy na pokrycie bieżących zobowiązań. Zagrożone mogą być wypłaty emerytur, pensji dla pracowników rządowych czy finansowanie programów opieki zdrowotnej.
W liście do Kongresu Jack Lew zwrócił się o pilne podjęcie prac nad zwiększeniem limitu zadłużenia, które może być zaciągnięte przez amerykański rząd. Argumentował, iż tylko takie rozwiązanie zapewni stabilność amerykańskich finansów, a dodatkowe pieniądze nie zostaną przeznaczone na rozrost administracji (czego najbardziej obawiają się republikanie), ale na sfinansowanie zobowiązań podjętych właśnie przez…Kongres.
Na początku tego roku USA po raz pierwszy zbliżyły się do osiągnięcia progu ostrożnościowego co groziło tzw. klifem fiskalnym. Po długich targach pomiędzy Republikanami a Demokratami, dosłownie w przeddzień ostatecznego terminu udało się zażegnać kryzys. Przeciągające się negocjacje sprawiły jednak, że po raz pierwszy w historii agencja ratingowa Standard&Poor’s obniżyła wtedy rating Stanów Zjednoczonych. Obecnie, w celu uniknięcia tak dużego zamieszania, administracja Baracka Obamy zawczasu ostrzega o zbliżającym się zagrożeniu.
Amerykański Kongres ma ponad miesiąc na podjęcie decyzji. Jeśli kompromisu nie uda się osiągnąć, połowa października może naprawdę być „gorącym” okresem nie tylko dla USA, ale i dla globalnych rynków finansowych.