Istnieje powiedzenie, że jeśli coś raz znajdzie się w Internecie, to pozostanie tam na zawsze. Generalnie można się z tym zgodzić, gdyż taka jest właśnie jest funkcjonalność globalnej sieci, że treści tam publikowane natychmiast trafiają w wiele różnych miejsc i ich późniejsze usunięcie jest praktycznie niemożliwe. W miarę rozwoju Internetu zaczęto jednak dostrzegać, iż informacje obecne w sieci mogą naruszać dobra osobiste ludzi, a co za tym idzie ludzie powinni mieć prawo do żądania ich usunięcia.
W 2012 roku Komisja Europejska opublikowała plan wprowadzenia przepisów o roboczej nazwie „prawo do bycia zapomnianym”. Zgodnie z intencją, ludzie mieliby prawo do złożenia wniosku do odpowiednich instytucji, aby te wymazały konkretne dane z globalnej sieci. Oczywiście, te wnioski tak naprawdę kierowane byłyby przede wszystkim do firm‒operatorów najpopularniejszych wyszukiwarek internetowych, gdyż wyszukiwanie informacji w sieci odbywa się głównie poprzez te narzędzia. Z technicznego punktu widzenia nie chodzi więc o fizyczne usunięcie konkretnych informacji co jest de facto niemożliwe, ale o takie skonfigurowanie wyszukiwarki, aby pomijała przy zwracaniu wyników wyszukiwania konkretne treści.
W związku z tym oraz w następstwie przełomowego wyroku Trybunału UE z początku maja br., amerykański potentat Google udostępnił specjalny formularz online dla osób, które chcą aby informacje o nich były pomijane w wynikach wyszukiwania. Jak mówią przedstawiciele Google cyt. „każdą prośbę o usunięcie danych będziemy analizować tak, aby określić granice pomiędzy prywatnością a prawem do informacji publicznej. Analizy będzie dokonywać osoba, a nie algorytm komputerowy. Wnioski będą przede wszystkim analizowane pod kątem wychwycenia prób ukrycia swojej przeszłości przez osoby skazane wyrokami za przestępstwa”. Okazało się bowiem, że połowa wniosków z tych, które zdążyli już złożyć Brytyjczycy do Google pochodziła od przestępców np. pedofilii. W takim przypadku wnioski nie są uwzględniane.
Nowe przepisy dają z jednej strony możliwość osobom indywidualnym, aby z sieci „zniknęły” nieaktualne lub nieprawdziwe informacje na ich temat, z drugiej jednak strony mechanizm ten nie jest do końca skuteczny. Okazało się bowiem, że Google będzie blokować wyniki wyszukiwania tylko tym użytkownikom, którzy korzystają z wyszukiwarki na terenie UE, co dla każdego średnio zdolnego użytkownika Internetu nie jest przeszkodą w uzyskaniu pełnego dostępu do zablokowanych treści. Ponadto, pominięte w wyszukiwaniu treści (a konkretnie linki do stron) będą specjalnie oznaczone, co tak de facto da zainteresowanym jasną wskazówkę, gdzie należy szukać zablokowanych informacji. Ponadto, sama prośba skierowana do Google, aby być rozpatrzona będzie musiała zawierać pełne dane personalne wnioskującego i … jego zdjęcie w celu weryfikacji tożsamości. Google zastrzega, że jest to konieczne, aby uniknąć prób podszywania się pod osoby, ale z drugiej strony firma uzyskuje dostęp do takich danych o swoim kliencie o jakim do tej pory mogła tylko marzyć. Krytycy nowych rozwiązań zwracają także uwagę, że próby swoistego cenzurowania sieci to zachęta dla niedemokratycznych reżimów do podobnych zachowań, co może w efekcie całkowicie wypaczyć idee, które stały za wprowadzeniem nowych rozwiązań.